strona główna

czwartek, 28 lutego 2013

Weekendowa cukiernia Luty 2013 - Babeczki z płynnym kajmakiem:)

Wszyscy mają babeczki mam i ja :)
Zerkały na mnie z każdego prawie bloga...no nie mogłam się im oprzeć, bo karmel u nas wszyscy uwielbiamy i możemy łyżkami jeść....
Tak więc i ja skorzystałam z gościnności  cukiernia weekendowa przepisu Anny Marii i dołączam ze swoim przepisem.Przepyszne, przesłodkie i ten płynny kajmak...super :)



Przepis jest bardzo prosty, do wykonani dosłownie w parę chwil.
Fondant Kajmakowy - Babeczki z płynnym karmelem.
Dulce de leche lava cakes
SKŁADNIKI:
  • masło do wysmarowania foremek
  • 2,5 łyżki mąki
  • 2 duże żółtka
  • 1 duże jajko
  • 1 i 2/3szkalnki kajmaku
  • sól

Rozpoczęłam od rozgrzania piekarnika do ok. 210 stopni. Foremki natłuściłam masłem i obsypałam mąką.
Jajko i żółtka ubiłam mikserem na puszystą masę, ok. 2-3 minut, aż zwiększyły swoją objętość.
Stopniowo dodawałam kajmak, aż masa się połączyła,  następnie dodałam mąkę i odrobinę soli. Przelałam do foremek, tak do 2/3 wysokości i włożyłam do piekarnika. Piekłam ok 12 minut, do zrumienienia wierzchów.
Wyjełam z piekarnika i ostrożnie przełożyłam na talerze, jeszcze tylko nacięłam, a kajmak delikatnie wypłynął....i do tego kulki lodów waniliowych...mmmm pycha :)


Tak się do mnie uśmiechały po wyjeciu z piekarnika :)


Polecam każdemu, kto lubi i ma ochotę na coś bardzo słodkiego :)
oryginalny przepis jest tu


Polecam i pozdrawiam
Monika


środa, 27 lutego 2013

Wspomnienia i ...pierogi :)

Pobudka o 6...i szybciutko...ogarniamy się, szybki prysznic i kawa..., ząbki, herbatka....biegniemy...
Żłobek, przedszkole...dobra, zdążę na tramwaj....jestem...osiem godzin...z powrotem, trochę inna kolejność...przedszkole, żłobek, zakupy, do domu...kolacja...kąpiele, bajka na dobranoc...przepraszam, "dziś nie poczytam Wam, dziś mamusia zmęczona, puszczę na kasecie, dobrze?" "dobrze mamo, może być, daj tylko buziaka i podaj misia, o i pieska dla brata...".
I tak codziennie...pięć dni w tygodniu....biegamy, tu i tam...
Troszkę zwolniłam, jak poszli do szkoły... w jednym budynku oboje, później na tyle duzi, żeby samodzielnie wracać....i tylko te bajki wieczorne były obowiązkowo, codziennie...później to były lektury czytane na zmianę...
Soboty były spokojniejsze....rano na zakupy, targowisko niedaleko moich rodziców...i odwiedzinki u Dziadków na kawkę, a może Babcia coś pysznego upichciła...może jakieś ciasto...
a może Dziadek  racuchy z jabłkami zrobi...pyszne były i już nigdy nie powtórzy się ten smak...
Niedziele zazwyczaj były tylko dla nas...spacer do pobliskiego parku, a tam stawy, kaczki, na rower lub rolki ... w zimę górka i na sanki...
albo do Łazienek...poszukać pawi, może ogon rozłoży któryś...takie piękne...
kiedyś z takiego wypadu z pieskiem wróciliśmy, bo giełda zwierzaków akurat była :)
i obiady czasem u Dziadków...i Siostra z Mężem i Synem, jeszcze wtedy jednym przyjeżdżała...
i zawsze wtedy Babcia coś specjalnego przygotowywała...

Tak było...
A potem spakowaliśmy trochę rzeczy, wydawało się najpotrzebniejszych i wyjechaliśmy...daleko, za daleko, żeby na te obiadki  i coś pysznego do Dziadków zajrzeć...
I tych smaków się nie da odtworzyć...przynajmniej ja nie umiem...a może nie chcę, może wolę, żeby mi te smaki dzieciństwo moje i moich dzieci przypominały...
I żebyśmy jedząc podobną potrawę, wspominać mogli...Dziadziusia i jego racuchy...albo spaghetti...pyszne robił...i Babciny barszcz ukraiński, gołąbki, sernik najpyszniejszy...i wiele innych...
Pierogi...ja nigdy nie miałam cierpliwości? czasu? chęci? nie umiem powiedzieć dlaczego nigdy nie robiłam...
Jak Babcia przyjeżdża do nas, to gotowe gołąbki przywozi dla wnusia :) (bo tu kapusty takie malutkie)
i pierogów narobi na zapas i do najedzenia się na już :)
A może do wszystkiego musimy dorosnąć? Czasami próbuję odtworzyć te smaki...oczywiście nie smakują jak tamte, ale zawsze powspominać przy jedzeniu można ....
 
I tak właśnie dziś Siostra moja, której pierogi są też przepyszne, a uszka do świątecznego barszczu jej starszy syn robi samodzielnie, namówiła mnie na zrobienie pierogów...
Mięso z rosołu miałam i w pierwszej wersji miałam krokiety robić...bo naleśniki u mnie wszyscy uwielbiamy, pod każdą postacią....no ale mnie namówiła...i dobrze...Dzięki Siostra! Wyszły pyszne :)





Przepisy, które zawierają mąkę, przekazywane są w mojej rodzinie w bardzo...dziwnej formie:)
Mama nigdy nie pozwalała nam wchodzić do kuchni, bo za mało miejsca, bo musi szybko, bo będziemy przeszkadzać...u nas jest odwrotnie...dzieciaki moje i mojej Siostry włączane są do pracy, co ciekawe, same chcą uczestniczyć, dowiedzieć się, a jak, a dlaczego...
W związku z tym, że nigdy nie lepiłam pierogów z Mamą, a tym bardziej z Siostrą, nie mam pojęcia co oznacza określenie "do wgniecenia"...a składniki na pierogi to:
  • woda gorąca
  • odrobina oleju
  • trochę soli
  • mąka do wgniecenia :)
Wzięłam więc miskę, nasypałam do niej około 2 szklanki mąki, dolałam gorącej wody wymieszałam drewnianą łyżką....dodałam olej, wymieszałam, wyłożyłam wszystko na blat i gniotłam ciasto dosypując mąki. Kiedy przestało się lepić do rąk i było sprężyste, oderwałam kawałek i rozwałkowałam na cienki placek (pozostałą cześć ciasta przykryłam miseczką, żeby ciasto nie wysychało). Wycinałam kółka szklanką, nakładałam farsz, zalepiałam pierogi i odkładałam na ściereczkę. Córka mi dzielnie pomagała.
Wrzucałyśmy małymi partiami na wrzącą osoloną wodę i wyławiałyśmy po ok 5 minutach od wypłynięcia na powierzchnię wody. Wyszło ich 50 :)
Oczywiście smaku Maminych nie przypominają absolutnie, ale dzieci moje zgodnie oświadczyły ( bez przymusu z mojej strony) że pyszne...:)
I tak sobie powspominaliśmy "stare" czasy, zajadając pierogi z mięskiem...prawie jak u Mamy...




Spokojnej nocy....
Miłego dnia 
pozdrawiam cieplutko
Monika

poniedziałek, 25 lutego 2013

Wyzwanie...fotograficzne:)

Tak naprawdę to nie lubię za bardzo tak o sobie...mówić, pisać...
Ale ponieważ zdecydowałam się dołączyć do blogowej społeczności, to powoli próbuję jakoś przełamać to w sobie ...
Zostałam zaproszona do zabawy przez Lucy :)
Dziękuję:) Postaram się sprostać zadaniu....
Zabawa polega na opowiedzeniu o sobie fotografiami...
No to do dzieła....:)

1. Codziennie widzę...

Uciekający czas....za szybko...

2. Ubranie w którym mieszkam.


wygodne :) bawełna...dresik i t-shirt:)

3. Aktualnie ulubiona pora dnia.


Aktualnie to wieczór...kominek, lampiony, świece, ciepły koc, książka lub film...i lampka wina:)

4. Coś nowego.


Buty do biegania...:) prezent od syna na urodziny:) 

5. Tęsknię za.


letnim spacerem brzegiem morza....

6. Piosenka, która chodzi mi po głowie.


bardzo lubię wiele piosenek i z różnych gatunków, ale dziś jakoś ta mi siedzi w głowie :)

7. Nagłówek mijającego tygodnia.



8. Najlepszy moment tygodnia.


zeszłego...no to chyba ten szafirek co go znalazłam w ogródku :)

9. Jako dziecko chciałam być.


Fryzjerką :)

10. Nie rozstaję się z...

Bransoletki na ręku...nigdy ich nie zdejmuję:)

11. Na mojej liście życzeń...


sporo ich jest :) ale może spacer po lesie...dawno nie byłam...

12. Miłość od pierwszego wejrzenia.


Zobaczyłam ten bukiecik na jakimś targu, dawno temu...po prostu musiał być mój :)

13. Co robię cały czas.


wypatruję słońca nad moją głową...dosłownie i w przenośni...:)

14. Zdjęcie tygodnia.

Moja córka z sunią śpią na jednej podusi....:)

15. Ulubione słowo.


córka za mną chodzi i wciąż powtarza...bo jej się spodobało brzmienie i znaczenie :)
"wspaniały, doskonały, znakomity"

16. Najlepszy moment w roku.


najlepszy moment zeszłego roku...Wielkanoc z rodziną...później jeszcze były wspólne wakacje...
fajny czas:)

17. Ktoś kto zawsze potrafi mnie uszczęśliwić.


moje dzieci oczywiście...dorosłe już...ale to zdjęcie wpadło mi w ręce i stwierdziłam, że tu super pasuje:)

************

Do zabawy zapraszam wszystkich, którzy maja ochotę ....ale chętnie zajrzałabym do:


*************

Pozdrawiam Was serdecznie
miłego tygodnia życzę
Monika

czwartek, 21 lutego 2013

Zmysły i...sernik karmelowy.

"Ostatnia miłość na Ziemi" film, który obejrzałam dziś i nie chce z głowy wyjść..
Jakże na co dzień nie doceniamy tego, co oczywiste...widzimy, czujemy, smakujemy...
Czasem w chorobie pomyślimy..."och nie czuję smaku i zapachu przez ten katar".."och nie widzę przez te załzawione oczy"...
Codziennie się czymś zachwycamy...wschody i zachody słońca...zapachu wiosny szukamy, gdy zima się kończy...zapach letniego deszczu....
W kuchni zapachów i smaków szukamy....
Oczy sycimy widokami, przedmiotami....
A jakie emocje wyzwalają w nas te zmysły...radość, smutek, miłość, nienawiść, gniew...


W filmie co prawda jest to wszystko pokazane trochę na granicy science fiction ...światu grozi zagłada, i utrata poszczególnych zmysłów poprzedzona jest niekontrolowanym wybuchem emocji...i rozprzestrzenia się jak wirus...ale te emocje i uczucia, które towarzyszą utracie każdego ze zmysłów...to daje do myślenia...
Utrata węchu poprzedzona jest wielkim smutkiem z powodu utraty kogoś lub czegoś...
Bo zapachy kojarzą nam się z konkretnym wspomnieniem...w filmie zapach cynamonu przypomina zapach babcinego fartucha...
I tak po kolei epidemia przenosi się dalej, reżyser opowiada o zapachach dźwiękiem, barwą  o smaku...na tle kończącego się świata, opowiada piękną historię miłości...obrazem tym sprawia, że widz odczuwa emocje tych właśnie bohaterów...
W filmie jest wiele delikatności, aury niepewności...ale są też akcenty, które wciskają w fotel, zostają w głowie na dłużej...
Polecam film...pokazuje, jak bardzo nie zdajemy sobie sprawy z tego co jest najważniejsze w życiu...bo to po prostu jest...choć pokazuje też, jak sobie radzić z poszczególnymi problemami...
Myślę, że to film, który daje do myślenia, prowokuje do rozmowy, dyskusji...zastanowienia się nad naszym dniem...


*******

Cieszmy się tym co mamy, nie szukajmy dziury w całym....chwytajmy dzień, moment...
Składając hołd mojemu, przede wszystkim, zmysłowi smaku, sernik z karmelem przygotowałam :)


Składniki:
spód:
  • masło ok 1/3 kostki
  • ok 8-10 ciastek owsianych 
Roztopiłam masło i wymieszałam z pokruszonymi ciastkami, wylepiłam tym dno tortownicy.

masa:
  • 250 g sera białego
  • ok 400 g karmelu w puszce
  • 3 jajka
  • pół szklanki cukru
  • 2 łyżki cukru waniliowego
  • 2 łyżki maki ziemniaczanej
  • 2 łyżki roztopionego, ostudzonego masła
Jajka utarłam z cukrem i cukrem waniliowym na puch. Dodałam ok 2/3 karmelu, ser przeciśnięty przez praskę, mąkę ziemniaczaną i masło. Zmiksowałam całość na gładką masę. Wylałam na ciastka. Piekłam ok 45 minut w 180 stopniach.

polewa :
  • pozostały karmel
  • 3 łyżki mleka
Podgrzałam karmel z mlekiem w garnuszku, do połączenia składników i polałam ostudzone ciasto.



To była po prostu rozkosz....smakowa:)



Polecam Wam i film i sernik :)
Miłego weekendu życzę:)
Monika

wtorek, 19 lutego 2013

Kuchnia indyjska - zupa z soczewicy.

Wiosna się skrada....
Słońce za oknem pięknie świeci....
Wiosenne kwiaty się przebijają...
Trzeba cieszyć się tym co za oknem, bo niestety u nas to rzadkość....najczęściej jest tu szaro, buro i deszczowo...więc się cieszymy... na spacer można iść ... pobiegać po parku można też...
Ale jeszcze wróciły przymrozki poranne...
Śnieg nas nie zasypał,  ale to wciąż zima....
Dla rozgrzania oka i ciała, zupę z soczewicy ugotowałam, na indyjską nutę :)
Kolor piękny, pomarańczowy, pachnąca indyjskimi przyprawami i rozgrzewająca mocno...


Składniki:

  • 1 szklanka soczewicy czerwonej
  • 1/2 cebuli, pokrojonej drobno
  • 3 marchewki startej na tarce
  • 1/2 selera startego na tarce
  • 2 ząbki czosnku zgniecione
  • pieprz
  • sól
  • 1 łyżeczka kuminu
  • 1 łyżeczka garam masala
  • 1 łyżeczka papryki czerwonej
  • 1 łyżeczka kurkumy
  • 2 szklanki wody (lub więcej, zależy jaką gęstość lubimy)
  • natka pietruszki do dekoracji
  • odrobina oliwy
Na patelni rozgrzałam oliwę, podsmażyłam cebulę z czosnkiem, dodałam opłukaną soczewicę. Chwilę mieszałam razem. Dodałam marchewkę z selerem. Wymieszałam wszystko,  dodałam przyprawy i wodę. Podgrzewałam razem, aż soczewica była miękka. Nie trwa to zbyt długo, bo czerwona soczewica gotuje się szybko. Przed podaniem posypałam odrobiną zielonej pietruszki.
U mnie wystąpiła w dwóch wersjach, moja córka lubi w wersji kremowej.




***********
A w ogródku znalazłam takie oto małe szczęście...co prawda, nie wiem czemu szafirek, a nie krokus pierwszy pokazał swoje oblicze...ale dobre i to, bo to daje nadzieję, że już niedługo, już za chwileczkę, już za momencik...i wszystkie zaczną kwitnąć jak szalone...:)


Pozdrawiam cieplutko, 
słońca życzę 
Monika

PS. Tak troszkę, a może nie troszkę :) zmieniłam wygląd mojego bloga....
Chyba jest bardziej przejrzysty teraz...tak myślę...mam nadzieję, że Wam się podoba:)
Miłej reszty tygodnia:)

czwartek, 14 lutego 2013

Walentynki i...czekoladowe muffiny:)

Wszystkiego serduchowego dla Was wszystkich.....

Rano czekała na mnie taka oto niespodzianka od córki :)


*****





Wszędzie tyle sercowych postów, zdjęć, potraw...
U mnie też sercowo...ale nie tylko od święta:)
Serduchowe akcenty towarzyszą mi od zawsze....drobiazgi, gadżety, zawieszki...
Oto kilka z nich:)







Własnoręcznie wykonany magnes na lodówkę:)


















 Magnes, który dostałam od siostry:)










Kiedyś od synka dostałam taki oto obraz...


 ******

No i żeby było do tego przesłodko, przygotowałyśmy z córką muffiny super czekoladowe:)


Przepis znaleziony gdzieś w internecie, dawno temu, czekał na swoją kolej:)
Składniki:
  • 1 i 1/2  szklanki maki
  • 3/4 szklanki cukru
  • 1/4 szklanki kakao
  • 1 łyżeczka sody
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 szklanki wody
  • 1/2 szklanki jogurtu naturalnego
  • 1/2 szklanki oliwy
  • 2 łyżki amaretto
  • kilka pianek marshmallow
Wymieszałam suche składniki, do nich po kolie dodawałam mokre składniki. Nakładałam do papilotek po łyżce masy, na to po trzy pianki marshmallow i przykryłam masą czekoladową. Piekłam 25 minut w ok.180 stopniach.


Wyszły mało słodkie, ale za to baaaardzo czekoladowe...
Serwetkę?:)


*****

Życzę Wam mnóstwo miłości, nie tylko od Święta, ale każdego dnia...









Serduchowa koniczyna ...
na szczęście...









Miłego dnia
Monika

wtorek, 12 lutego 2013

Spełnianie marzeń i ...niespodzianki.

Wczorajszy dzień był pełen niespodzianek...trochę taki magiczny....
Wczesnym rankiem wyjechałyśmy do Londynu...
Moja córka marzy o tym, by zostać fotografem...najlepiej Formuły 1...jest zafascynowana tym sportem i robi wszystko, by osiągnąć swój cel. Zbiera, czyta, ogląda....wszystko kręci się wokół tego...ma nawet narysowanego jednego z kierowców na drzwiach od pokoju...naturalnej wielkości...o innym prowadzi bloga...rysuje, fotografuje....Miedzy innymi chce się dostać na studia fotograficzne w Londynie. Właśnie wczoraj pojechałyśmy tam na kolejną rozmowę kwalifikacyjną do jednej z londyńskich uczelni.  
Dzień witał nas  pięknym wschodem słońca...


Do czasu...aż zrobiło się ciemno, szaro....
i zaczął prószyć śnieg....i zrobiło się pięknie, bialutko, wszystko przykryte białą kołderką...
Tęskniłam za śniegiem...chciałam nacieszyć oczy zimowymi krajobrazami, czekałam, i już traciłam nadzieję...
i wczoraj miałam go cały dzień...taki urodzinowy prezent...cudnie....














I tak sypało całą drogę, było pięknie, bajkowo....
Na miejscu już śniegu nie było, ale też było pięknie...
Pospacerowałyśmy sobie po okolicy...
Znalazłyśmy taką oto rzeźbę:) Znak rozpoznawczy tego miejsca:)




Po powrocie do domu czekała na mnie kolejna niespodzianka...
Przesyłka z Niemiec.
Moja siostra z mężem i dziećmi tam mieszka.
Nie zawsze było nam razem po drodze...ja starsza...ona młodsza...prawie 5 lat różnicy...
Dopiero w zeszłym roku udało nam się nawiązać bliższy kontakt, może dlatego, ze spędziłyśmy więcej czasu razem...może musiałyśmy do tego dorosnąć....może musiałyśmy poczekać na swój czas...
Ma dwóch wspaniałych synów, którzy zrobili dla mnie urodzinowe laurki...:)

...i się wzruszyłam bardzo:)





To był bardzo fajny, trochę magiczny dzień:)
Dziękuję Wam bardzo:)
Pozdrawiam 
Monika