Nikt nie lubi chorować, bo w zasadzie po co są te wszystkie wirusy? Dopadło mnie 30 grudnia, już prawie odwołałam znajomych, którzy mieli przyjść, już prawie zrezygnowałam i postanowiłam przespać to przejście ze Starego w Nowy...ale... wstałam rano i jakieś tajemne moce mnie dopadły...pojechałam do sklepu po zakupy, zaczęłam pichcić smakowitości na tę ostatnią noc 2012...zadzwoniłam do znajomych, żeby przyjechali...no i weszłam w Nowy Rok tanecznym krokiem i ze śpiewem na ustach :) i cudnie by się wszystko skończyło, gdyby nie to, że rano wstałam, a choroba wróciła...kaszel, ból gardła, ból kości...okropne uczucie...po co te wszystkie wirusy grasują?? Ale już jest lepiej...już mam trochę siły...może dlatego, że nie mam innego wyjścia...poszłam dziś do lekarza..."nie ma szans na wizytę dziś, a jutro..trzeba rano zadzwonić, może przyjmą..." no to wróciłam do domu, do swoich domowych sposobów...syrop z cebuli, herbata z sokiem malinowym, cytrusy....nie poddam się!! Nie wolno się poddawać nikomu!
I moja koleżanka, która w święta wylądowała w szpitalu i zapadła w śpiączkę,
też już lepiej....wybudzili ją, oddycha sama, je, uśmiecha się...od początku wierzyłam, że będzie dobrze....no przecież nie mogło być inaczej!!!
Ale... już wystarczy... Trzeba zacząć się cieszyć tym Nowym Rokiem! Przecież
jakieś postanowienia noworoczne trzeba zrobić, a ja nie miałam siły i głowy na
to...a może nic nie postanawiać? Dać ponieść się fali tego co przyniesie czas...może tak będzie ciekawiej...nie nastawiać się na nic, bo często to się nie udaje...a tak po prostu, z dnia na dzień postanowić coś i to zrealizować? Dwa lata temu, z dnia na dzień postanowiłam, że rzucam palenie...i od tamtej pory sięgnęłam po to świństwo raz...jak jakiś maniak po awanturze rodzinnej wybił mi szyby w samochodzie i o drugiej w nocy czekałam na policję...myślałam, że rozładuje emocje...ale nie, nie pomogło i od tamtej pory tym bardziej mnie nie ciągnie....
Chyba w moim przypadku tak jest prościej, dziś postanawiam, dziś realizuję, albo chociaż zaczynam wdrażać pomysł.
Ciekawa jestem jak to u Was z tymi postanowieniami...
Dzisiaj na przykład postanowiłam zrobić coś smacznego:)
Jakiś czas temu pisałam, że uwielbiam tarty, różne, małe, duże, owocowe i warzywne, że bałam się je robić, ale będę próbowała....no i próbuję...czasem nie są zbyt ładne i apetyczne, więc się nie chwalę:)Znalazłam wczoraj gdzieś w internecie przepis na pyszne
tartaletki mandarynkowe z crème brûlée :) szybciutko spisałam przepis i dziś zabrałam się do pracy...żeby zapomnieć o chorobie...Nie mam małych foremeczek, więc zrobiłam normalną, regularną tartę :)
Wyszła przepyszna...a jaka piękna...wygląda i smakuje pysznie...Trochę słońca na talerzu:))
Kruche ciasto:
- 100g masła, w temp. pokojowej
- 50g cukru pudru 125g mąki
- 1/2 łyżki gorzkiego kakao
- 1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
- 1 żółtko
- 1 łyżka zimnej wody (opcjonalnie)
- duża szczypta soli
Mąkę przesiałam z kakao, kardamonem i solą. Masło ubiłam z cukrem na lekki,
jasny krem, dodałam żółtko. Połączyłam wszystko razem, zawinęłam w folię i schowałam do lodówki na ok godzinę. Foremkę na tartę posmarowałam masłem. Ciasto wyjęłam z lodówki, rozwałkowałam
na cienki placek i wyłożyłam nim foremkę. Nakłułam widelcem ciasto i piekłam ok. 15 minut
w 180 stopniach.
Masa kremowa:
- 120g cukru
- 2 duże jajka
- 6 żółtek
- 30g mąki
- 120g masła, stopionego i ostudzonego
- 160ml (2/3 szkl) soku mandarynkowego
- skórka starta z 2 mandarynek (ja nie dodałam)
- 2 łyżeczki grand marnier (opcjonalnie) - ja dodałam likier amaretto (taki tylko miałam)
W misce ubiłam cukier, jajka, żółtka na puszystą pianę. Dodałam
masło i mąkę, delikatnie wymieszałam, dodałam sok z mandarynek i amaretto. Przelałam masę do garnka i na bardzo wolnym ogniu podgrzewałam mieszając, aż zęstniała. Około 14 minut. Masy nie należy zagotować. Nakryłam folią spożywczą by nie powstał kożuch i ostudziłam do temp.
pokojowej.
Gdy ciasto ostygło, wyłożyłam na nie masę kremową i schowałam do lodówki. Po wyjęciu posypałam delikatnie po wierzchu brązowym cukrem i wstawiłam do piekarnika na chwilę, żeby cukier się zarumienił. Troszkę się bałam, że się rozpuści krem za bardzo więc nie jest zbytnio przyrumieniona:( Powinno się przyrumienić z wierzchu specjalnym palnikiem, ale nie posiadam takiego. Przed podaniem, posypałam delikatnie gorzkim kakao:)
I tak jak po każdej chorobie, porażce czy zwątpieniu trzeba się wziąć w garść i wstać i dalej iść, tak życzę Wam wszystkim, abyście miały siłę i nie poddawały się...i robiły postanowienia, na chwilę, na dłużej, jak kto woli i który sposób jest dla kogo odpowiedni....bo zawsze trzeba sobie powiedzieć....już wystarczy...wstawaj...
a ta piosenka, przynajmniej mnie, zawsze podnosi i pomaga iść dalej:)
Pozdrawiam w tym Nowym Roku cieplutko
i zdrowia życzę i spełniania marzeń
Monika
Bardzo się cieszę że choróbsko odpuszcza, w przypadku koleżanki trzeba było wierzyć, i ta wiara pomogła!!! i choć czasem są chwile zwątpienia, choc czasem wszystko jest przeciwko w końcu kiedyś musi wyjść słoneczko!!!
OdpowiedzUsuńciekawa jestem smaku tej tarty bo wygląda pysznie;)
Garou uwielbiam!
Pomyślności w Nowym Roku Kochana!
Ściskam;*
Tarta pyszna...polecam...i Tobie wszystkiego najlepszego:)
UsuńPozdrawiam:)
Zdrówka....duuuużo :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko....
Oj przyda się duuużo, bo jednak nie chce tak do końca odpuścić:(
UsuńPozdrawiam:)
Życzę Ci zdrowia i palnika w prezencie na najbliższą okazję ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Dzięki...a palnik by sie przydał, bo efekt byłby lepszy:)
Usuńpozdrawiam:)
Aż mi zapachniało :) Nigdy jeszcze tarty nie próbowałam robić, ale może już czas ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Monika
Pachniała obłędnie i była dość słodka, ale czasem i tak trzeba:) polecam :)
Usuńpozdrawiam i dziękuje za odwiedziny:) idę zajrzeć do Ciebie :)